Na wstępie chcę zaznaczyć, iż jestem osobą dość wybredną
jeśli chodzi o polskich autorów. Bardzo rzadko i z niechęcią sięgam po tytuły z
naszego rodzimego kraju, lecz tym razem było kompletnie inaczej. „W Krainie
Kota” Doroty Terakowskiej mylnie nasuwa nam się myśl obraz, że to słabych lotów
książki dla dzieci. Jest to jednak literatura fantasy z górnej półki, która z
powodzeniem mogłaby aspirować do znanych pozycji literatury zagranicznej. Kiedy
pierwszy raz dostałam tą książkę jako prezent świąteczny i z wymuszonym
uśmiechem zaczęłam ją czytać, wciągnęłam się w nią natychmiastowo. I niewiadomo
jakim cudem zgubiłam ją we własnym domu. Zrozpaczona, po długich
poszukiwaniach, zamówiłam ją ponownie, tym razem z własnej kieszeni. Zaczęłam
czytać i kiedy doszłam do tego samego fragmentu co poprzednim razem; znowu bezpowrotnie zaginęła w moich czterech
ścianach. Teraz już nie mogłam odpuścić, zafascynowana jej ponowną utratą i
wypożyczyłam kolejny egzemplarz, którego strzegłam jak oka w głowie,
przyśpieszając proces czytelniczy tak na
wszelki wypadek.
Główną bohaterką jest młoda matka - Ewa, i tak ja,:), dlatego też nigdy bym
nie uwierzyła w to, że polubię taki typ bohatera! Jednak jej urocza
nieporadność, a przy tym nieukrywana szczerość rozkochuje tak, że jesteśmy w
stanie jej wybaczyć każde, nawet najbardziej irytujące zachowanie. Intrygująca
i oryginalna fabuła, równie ciekawe wątki poboczne i niesztampowa kreacja
postaci. Jedyne co mogę zarzucić autorce to przewidywalność niektórych
fragmentów i zbyt szybkie zakończenie fabuły. Lecz mimo wszystko owe błędy nie
dawały mi się we znaki i z bolesną świadomością końca mojej wizyty w Krainie
Kota, przeczytałam ostatnie strony… Oprac. Z.W.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz