poniedziałek, 9 listopada 2020

Caleb Carr „Miasteczko Surrender”

 Doktorzy Trajan Jones i Michael Li kilka lat temu zostali wyrzuceni ze swojego rodzinnego miasta, Nowego Jorku, do małego Surrender, a właściwie w jego okolice – do Shiloh, farmy ciotecznej babki Trajana. Obaj są profilerami i w Nowym Jorku zajmowali się rozwiązywaniem spraw morderstw i obnażaniem zakłamania wszelkich jednostek kryminalistycznych, które fałszowały dowody w sprawach. W Shiloh, na zesłaniu, pracują jako wykładowcy na uniwersytecie Albany, prowadząc swoje zajęcia zdalnie z wnętrza starego wraku JU-52. W wolnych od wykładów chwilach pomagają lokalnej policji przy rozwiązywaniu najbardziej skomplikowanych spraw zabójstw, jakie zdarzają się w okręgu Burgoyne. Któregoś wieczoru zostają poproszeni o towarzyszenie zastępcy szeryfa, ponieważ znaleziono już trzecie ciało nastolatka, którego śmierć wygląda na zwykłe samobójstwo. Jones i Li angażują się w śledztwo. Z pozoru dość nieskomplikowana sprawa zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, opierając się nawet o władze okręgu i o gubernatora stanu Nowy Jork… Kto właściwie pociąga za sznurki i jaki ma w tym wszystkim cel?
Nie spodziewajcie się typowego kryminału. Akcja książki toczy się wolno, czasem nawet bardzo wolno. Dla niektórych może być zbytnio przegadana. Długie dyskusje pomiędzy bohaterami, analiza przebiegu śledztwa i motywów postępowania sprawców i ofiar. Momentami trzeba się wykazać dużą cierpliwością w śledzeniu scenariusza zdarzeń. Ale wydaje mi się, że to właśnie tworzy bardzo oryginalny klimat tej powieści. A jednym z najbardziej oryginalnych pomysłów jest rzut oka na współczesny styl pracy organów ścigania, specjalistów kryminologii, agentów służb wywiadowczych, przedstawicieli polityki społecznej, czy członków systemu prawnego. Wszechobecna niekompetencja, korupcja, pragnienie władzy, tuszowanie świadectw prawdy, mistyfikacja dowodów, oraz podporządkowanie politycznym priorytetom. Oprac. A.D.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz