Jestem wielką fanką fantastyki, więc kiedy dowiedziałam się, że odbywa się konkurs na przeczytanie książki fantasy, oczywiście się zgłosiłam. Nigdy wcześniej nie brałam w czymś takim udziału, i nie wiedziałam czego się spodziewać, ale przyznam, że trylogia „Opowieść o Vodimorze. Początek” Macieja Sobczaka mile mnie zaskoczyła. Są to części 2-4 całej sagi o Vodimorze, ale nie trzeba czytać pierwszej, żeby je zrozumieć. Książki te opowiadają historię Vodimore’a, który ze zwykłego chłopaka mieszkającego na wsi zmienia się w uzdolnionego wojownika próbującego odkryć swoją tożsamość. Podczas swojej podróży w poszukiwaniu zaginionego mentora spotyka Ducha Lasu, Darwala, człowieka z problemem alkoholowym, wodnika i nimfę, którzy od tej pory postanawiają się do niego przyłączyć. Zaczyna się lawina szalonych zdarzeń: porwanie, infiltracja wrogiego miasta, próba zabójstwa, polityczne zagrywki, a w końcu wojna. Pojawiają się wątki miłosne, intensywne walki, tajemnicze morderstwa. A w centrum tego wszystkiego Vodimore, który oprócz tego, że dowiaduje się coraz więcej o swoim pochodzeniu, zaczyna podejrzewać, że wokół niego działają jakieś siły nieczyste. Ja osobiście nie przepadam za wstawianiem chrześcijaństwa, ani innych istniejących religii, w książki fantasy, ale tutaj raczej mi to nie przeszkadzało, a w ostatniej części nawet mi się spodobało. Język pisania był dość potoczny, przez co łatwo mi się czytało, a ostatnią część, zresztą moją ulubioną, pochłonęłam w niecały dzień. Najlepszą częścią tej serii były dla mnie zwroty akcji, których było sporo, a których w ogóle się nie spodziewałam, przy jednym prawie się rozpłakałam ze śmiechu. Kapitalne były też rasy, o których wcześniej nie słyszałam, i ich różne systemy polityczne, a także imiona Darwali utworzone według jednego schematu. Główni bohaterowie byli niczego sobie, ale moim zdecydowanym faworytem był Stanisław, mimo jego problemów z alkoholem. Pojawiało się też bardzo dużo postaci pobocznych, które miały raczej mały wkład w historię, ale i tak je polubiłam, choć występowały u mnie problemy z zapamiętaniem niektórych imion. Miałam też pewien problem z przyzwyczajeniem się do narracji, która czasem była pierwszoosobowa, nawet kiedy Vodimore’a, który był narratorem, nie było na miejscu. Ogólnie rzecz biorąc, nie jest to seria, po którą sięgnęłabym sama z siebie, ale mimo wszystko cieszę się, że miałam okazję ją przeczytać i polecam ją osobom ze wszystkich przedziałów wiekowych. Oprac.D.S.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz